Après 3 jours d’abstraction en compagnie de la tribu Nouvelles Frontières dans les ruines d’Angkor, le retour à la réalité est un peu brutal. Malgré une agitation frénétique et un Palais Royal flambant neuf, Phnom Penh parvient difficilement à cacher la misère. /// Po trzydniowej wloczedze w otoczce zagranicznych wczasowiczow po ruinach Angkoru, powrot do codziennosci byl troche drastyczny. Phnom Penh okazalo sie byc miastem bardzo dynamicznym ale i bardzo biednym.
On a l’impression qu’il y a plus de gamins mendiant/vendeurs à la sauvette dans les rues que de places d’école dans toute l’Asie du Sud-Est ; les associations « Child care » poussent comme des magasins bio à Montmartre ; le centre ville au bord du Mékong est devenu un ghetto pour blancs où la moitié de la ville essaye péniblement de soutirer qqs dollar. La lecture des journaux locaux remonte à peine le moral : pédophilie à gogo – il est quand même rassurant d’apprendre que les vieux moines bouddhistes n’ont rien à envier à nos curés ; flics violeurs acquittés ; villages rasés par l’armée pour construire de nouveaux « resorts » (le promoteur est un ministre en vue), etc … /// Odnieslismy wrazenie, ze jest tam wiecej (mieszkajacych na ulicy) dzieciakow-zebrakow-ulicznych sprzedawcow niz miejsc (dla nich) w szkolach calej Azji Srodkowo-Wschodniej. Stowarzyszenia « child care » rosna, jak (czeskie) grzyby po deszczu. Centrum miasta zamienione zostalo w jedno wielkie getto dla bialasow, a polowa miasta probuje wyskubac pare dolcow od chodzacych portfeli (takich jak my). Lektura prasy codziennej nie podnosi na duchu: pedofilia na zawolanie (odkrylismy, ze pod tym wzgledem mnisi buddyjscy nie roznia sie specjalnie od naszych ksiezy), gliniarze-gwalciciele, wioski zrownane z ziemia pod budowe nowego « resortu » (promotorem jest jeden z ministrow) itd…
Au final, on a fait comme tout le monde : visites du QG Khmers Rouges ; restaurant français ; nous sommes mêmes allés à l’Institut français, pour regarder un film israélien doublé en français (?) /// W sumie nie bylismy zbyt oryginalni: obowiazkowa wizyta w kwaterze glownej Czerwonych Kmerow, a potem kolacja w restauracji francuskiej, i – tu niespodzianka – zdubbingowany (na francuski) film izraelski.